O przygotowaniach do I edycji Półmaratonu w Gdyni pierwszy raz przeczytałem bodajże już na początku jesieni ubiegłego roku. Od razu zaciekawiła mnie wizja biegu nad morzem – pomyślałem, że fajnie byłoby pobiec w Trójmieście – tam jeszcze nie biegłem 😉
Zapisy ruszyły pod koniec listopada 2015r. Zapisałem się zaraz w pierwszym dniu i otrzymałem numer 453.
Termin półmaratonu został ustalony na pierwszy dzień astronomicznej wiosny, tj. 20 marca br. Zatem nie dość że bieg nad morzem, to jeszcze na powitanie wiosny ?
Wyjechałem do Gdyni w sobotę, 19 marca. Zaraz po zakwaterowaniu w Hotelu o nazwie „Dom Marynarza” stojącym dosłownie 200 metrów od brzegu morza, ruszyłem po pakiet startowy. Biuro zawodów było zlokalizowane w hali Gdynia Arena przy ulicy Kazimierza Górskiego. W pakiecie poza numerem startowym znalazłem ładny plecak z logo PZU Gdynia Półmaraton, chustę buff PZU oraz koszulkę.
Wraz z pakietem ruszyłem na mały spacer po mieście, podczas którego naładowałem akumulatory makaronem ;). Bulwarem nadmorskim dotarłem na Skwer Kościuszki gdzie trwały ostatnie przygotowania do Półmaratonu. Zarówno start jak i meta oraz miasteczko biegaczy zlokalizowane były właśnie na Skwerze Kościuszki, miejscu niewątpliwie najczęściej odwiedzanym w Gdyni zarówno przez mieszkańców jak i turystów.
W niedzielę, 20 marca po śniadaniu i przygotowaniu stroju biegowego, ruszyłem na start. Do godziny 10-tej, czyli Startu Półmaratonu pozostała około godzina. Pogoda była całkiem znośna, nie wiało zbyt mocno, nie padał deszcz, kilka stopni powyżej zera, rześko jednym słowem – idealna pogoda na bieg w szybkim tempie.
Po oddaniu odzieży do depozytu, rozgrzewce i odstaniu w kolejce do toi toia 😉 ustawiłem się w swojej strefie startowej. Start znajdował się na wysokości okrętu muzeum ORP Błyskawica.
Półmaraton w Gdyni traktowałem jako kolejny etap przygotowań do Orlen Maratonu, który już pod koniec kwietnia. Nie nastawiałem się na życiówkę… jednak od początku biegu nogi dobrze niosły. Trasa była dość płaska, nie było silnych porywów wiatru, co pozwalało na szybkie tempo. Trasa wiodła : ulicą Świętojańską, aleją Zwycięstwa, następnie w stronę Gdyńskiego Centrum Sportu, obok stadionu i hali Gdynia Arena, obok dworca kolejowego Gdynia Główna, następnie w okolicach Stoczni i Pomnika Ofiar Grudnia 1970. Ostatni fragment trasy to zbieg aleją Piłsudskiego w kierunku morza i bieg Bulwarem Nadmorskim w kierunku Skweru Kościuszki na którego końcu znajdowała się meta.
Przez połowę dystansu trzymałem się kilkadziesiąt metrów za pacemakerem na czas 1:40. W miarę pokonywania kolejnych kilometrów zbliżałem się coraz bliżej balonika oznaczonego „1:40”, by na 16 km wyprzedzić go. Ostatnie dwa kilometry trasy prowadziły Bulwarem Nadmorskim przy samym brzegu morza a dokładniej Zatoki Gdańskiej.
Na metę wpadłem z czasem netto 1:39:15, czyli tylko o około minutę gorszym od życiówki, a że nie biegłem na maksimum swych możliwości, sprawia iż mogę z satysfakcją przyznać, że okres zimowy był chyba dobrze przepracowany.
Na mecie czekał bardzo ładny medal a także pakiet regeneracyjny a w nim woda, batony energetyczne, orzeszki i jabłko…
Generalnie I edycja PZU Gdynia Półmaratonu była udana… i wszystko byłoby naprawdę „cacy”, gdyby nie jeden dość ważny szczegół na samej mecie – DEPOZYT! Niestety w tym aspekcie organizatorzy muszą przed następną edycją sporo zmienić na lepsze.
To co działo się przed namiotem, w którym znajdował się depozyt można nazwać jednym słowem DRAMAT. Worki z odzieżą nie były ułożone w żaden jakiś logiczny sposób. Zamiast być ustawione po kolei wg numerów startowych, były wymieszane, co powodowało, iż znalezienie odpowiedniego worka trwało wiele minut a wolontariusze już sami miotali się w tym chaosie jak w amoku na jakiejś wyprzedaży 😉 Stanie 20 minut w kolejce a później już totalnym ścisku bez ładu i składu, w zimnie, w mokrych ciuchach nie należało do przyjemności delikatnie mówiąc.
I tak aby nie kończyć relacji złym akcentem dodam, iż na trasie półmaratonu w Gdyni udało mi się mijać naszą Najlepszą Tyczkarkę, Anię Rogowską i przybić z nią „piątkę”. Ania po zakończeniu kariery zawodowej w skoku o tyczce, postanowiła spróbować swych sił w biegach i przygotowuje się do wrześniowego maratonu w Berlinie. Na metę przybiegła z czasem 1:40:47.
Piotr T.